Na urlop nie zabrałam ze sobą hafcików, bo chcieliśmy z mężem mieć te kilka dni tylko dla siebie, ale od powrotu cały czas xxxxx i muszę powiedzieć, że jestem zadowolona z efektu. Dziś już za ciemno żeby zrobić ładne zdjęcie, postaram się jutro coś tu pokazać.
A dziś włączyłam komputer specjalnie, żeby zamieścić fragment z książki którą właśnie czytamy.
Jest to piąta część cyklu o Zawrociu Hanny Kowalewskiej "Przelot bocianów". Czytaliśmy poprzednie części i często do nich wracamy, ja po prostu kocham ten niepowtarzalny klimat, który otula człowieka w czasie lektury. Jesteśmy właśnie w połowie części piątej i już wiem, że do tej też nie jeden raz jeszcze wrócę, zwłaszcza jesienią, bo właśnie o pięknej, nastrojowej jesieni jest tam najwięcej.
"...... Zajęłam się potem porządkami, babko. Brak Jóźwiaka niestety odbił się na wyglądzie posesji. Lipowa aleja cała była zasłana liśćmi. Podobnie jak weranda, ganek i trawniki. Nie zamierzałam sprzątać wszystkiego. Nie dałabym zresztą rady, ale zmiotłam liście z werandy oraz ganku i wygrabiłam trawniki najbliższe domowi. Czułam, że trochę ruchu dobrze mi zrobi...........A po pracy herbata z dzikiej róży, pita na werandzie. W tym też naśladowałam ciebie. To Zosia powiedziała mi, że jesienią tak długo, jak to było możliwe, korzystałaś z werandy. Fotele były już schowane, ale stał na niej drewniany leżak. I właśnie na nim siedziałaś albo leżałaś, schowana w jasnobrązowy śpiwór, który nie przepuszczał ani chłodu, ani wiatru. I do tego owocowa herbata i wełniany szal, który ogrzewał szyję. Tak wyglądało jesienne werandowanie, które czasami, w mniej wilgotne jesienie, przeciągało się aż do pierwszych przymrozków.
Zosia pokazała mi też twój jesienny kubek na werandę. W niczym nie przypominał większości naczyń w twoim kredensie. Był większy, grubszy i fajansowy. I miał równie grubą pokrywkę. Wypijałaś łyczka i przykrywałaś płyn błękitną przykrywką. To byłby najbanalniejszy kubek na świecie, gdyby nie obrazek z szybującymi ptakami. Przelot bocianów! Tak powiedziała Zosia. I dodała, że wyciągałaś śpiwór, gdy bociany szykowały się do odlotu.
Teraz już dawno ich nie było, ale różana herbata smakowała wybornie i rozgrzewała. Śpiwór, który udało mi się odnaleźć w komodzie, stojącej w korytarzu, też grzał doskonale. A po paru minutach na werandzie już wiedziałam, co cię na niej trzymało godzinami. Jesienne niebo! To był cudowny spektakl — zmienny, pełen zaskakujących barw i odsłon. Patrzyłam, jak przede mną przesuwa się ławica chmur, wpływając prosto w perłową jasność na zachodzie. Ta jasność przesączała się przez chmury, podświetlała je, spływała ku horyzontowi. Kilometry chmur. Kilometry nieba. Projekcja czystsza niż w najlepszym kinie.
Dzień przemijał, niebo było już różowe, z zaciekami indy go i amarantu, wylakierowane chłodem, a ja dalej wylegiwałam się na werandzie zawinięta w śpiwór jak nadzienie naleśnika ......."
I jeszcze jeden fragment, który moim zdaniem idealnie oddaje naszą rzeczywistość i tęsknotę za dawnymi czasami, która tak często przebija gdzieś na blogach dziewczyn zajmujących się robótkami.
"...Już się miała zabrać do szycia, gdy jej wzrok przyciągnęła moja spódnica. Dotknęła jej i przez chwilę syciła się strukturą materiału. Miękka czarna wełna przetykana nitkami w różnych odcieniach szarości.
— Dawno nie widziałam tak ładnego splotu. A tu jeszcze i krój nie najgorszy.
To była twoja spódnica, babko. Już od dawna podkradam ci rzeczy z garderoby. Nie gniewasz się, prawda? Sana mnie jak ulał. Jestem od ciebie chyba trochę wyższa, ale inne rozmiary te same.
— Musiała kosztować majątek.
— Być może — zaśmiałam się. — Odziedziczyłam ją wraz z setką kapeluszy. Gdyby pani kiedyś szukała pięknego kapelusza, to proszę się do mnie zgłosić.
— Kapelusze... — Pani Janeczka się rozmarzyła. — Czemu mnie nikt nie chce ich podarować w spadku? A wiesz, co sądzę o dzisiejszych kobietach? Że są dużo naiwniejsze od tych z przeszłości. Te dzisiejsze wyzbyły się wszystkich przydatnych gadżetów. Idiotki! Pomyśl choćby o kapeluszu! Jaka to
była wygodna rzecz. Choćbyś miała nie wiadomo co na głowie, wystarczyło włożyć kapelusz i już wyglądało się jak dama. A kobiety miały jeszcze dziesiątki innych podobnych wynalazków. Wszystko to było lepsze od tego dzisiejszego nic. Peruka, koronkowy szal czy choćby zwykła chustka! Dziś od razu widać, czy włosy są siwe, chude, rzadkie czy bez błysku. Jedno spojrzenie i facet już wie. A kiedyś, zanim się dowiedział, to już stał przed ołtarzem. I kto mądrzejszy? Tamte! A pomyśl sobie jeszcze o woalkach, wachlarzach, kryzach, które zakrywały defekty szyi, sztucznych pieprzykach, które można było sobie nakleić na pryszcza. A dziś co? Obnażona, bezbronna twarz. Co najwyżej ciemne okulary, które kryją podpuchnięte oczy albo siniaka. Mało! Ja ci mówię, mało!..."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz